Nicolas Cage cierpi i surfuje, David Cronenberg po prostu cierpi. Kolejnego dnia imprezy na Lazurowym Wybrzeżu recenzujemy niespodziewany canneński hit, który pojednał krytyków – "Surfera" Lorcana Finnegana. A także kryminał (horror?) "The Shrouds" w reżyserii twórcy "Wideodromu", "Muchy" i "Historii przemocy". Zapraszają Maciek Niedźwiedzki i Michał Walkiewicz. ***
recenzja filmu "The Surfer"
Cierpienia starego surfera autor: Maciek Niedźwiedzki
"Surfowanie jest jak życie. Życie jest jak surfowanie. Trzeba stawić czoła falom. Okiełznać je, pokazać siłę charakteru. Nie powali cię fala, nic nie powali cię w życiu". Męski wyjazd ojca (
Nicolas Cage) z synem (
Finn Little) na Luna Beach, do surferskiego raju. Tata dumnie prawi komunały. Swój patetyczny monolog pewnie wykuł na pamięć. Nastolatek subtelnie go olewa. Od czasu do czasu z grzeczności udaje, że słucha. Czas, by poważnie porozmawiać o przyszłości i na chwilę odciąć się od świata. Relaks na wodzie to jedno, drugą atrakcją ma być kupienie nie byle jakiego domu z majestatycznym widokiem na ocean. To rezydencja dziadka trafiła po latach na sprzedaż. Takiej okazji nie sposób przepuścić. Bezimienny bohater Cage'a cały wyjazd przygotował tip-top. Nie przewidział jednak, że gdy tylko zatrzyma się na parkingu, cały plan szlag trafi.
"
Surfer"
Lorcana Finnegana zaczyna się jak rasowy B-klasowiec. Częste zbliżenia na oczy Cage'a, na usta w grymasie. Pocztówkowe kadry na wybrzeże i bajkowa okolica. Kicz i tandeta pięknie wylewają się z ekranu. Niepokojąca muzyczna aranżacja subtelnie sugeruje, że wcale tak idyllicznie być nie musi. To jednak przygotowany z premedytacją stylistyczny fortel. "Surfera", mimo tak wielu objawów, nie da się zdiagnozować jako
guilty pleasure. Nasz bohater natrafi na kilka problemów. W wydawałoby się prostym dotarciu na plaże przeszkodą będą agresywnie nastawieni lokalni surferzy. To sekta z charyzmatycznym liderem, Scallym (
Julian McMahon). Przed wejściem na plażę wszystkich turystów ostrzega tabliczka z czerwonym napisem "Locals only". Kto ją minie, najpierw zostanie grzecznie poproszony o wycofanie się, a na dokładkę niegrzecznie dostanie konkretną lutę w nos. Ah, te uroki małych ojczyzn.
Ojcowizna jest w "Surferze" tematem samym w sobie. Naznaczonym traumami i scenariuszowo opracowanym w dwóch korespondujących wariantach. Na przybrzeżnych parkingu w rozklekotanym aucie mieszka bezdomny staruszek, wspominający swojego zaginionego albo zabitego syna. Tytułowy surfer stanął jakoś na nogi, ale samobójstwo ojca boleśnie i niezmazywalnie pozostało w jego pamięci. Te dwa wątki raz się przenikają, raz uzupełniają i zmierzają do zastanawiającej puenty, której nie powstydziłby się
M. Night Shyamalan w szczytowej formie. Stanowią one dramaturgiczny kręgosłup "Surfera", a dodatkowo, będąc złączone dość zagadkowym splotem, dają miejsce dla niejednoznacznych interpretacji. Zarówno na poziomie chronologii zdarzeń oraz tożsamości postaci, jak i szkatułkowej narracyjnej struktury.
Całą recenzję filmu "The Surfer" można przeczytać na karcie filmu POD LINKIEM TUTAJ. ***
recenzja filmu "The Shrouds"
Mięso, masa, maszyna autor: Michał Walkiewicz
"Opowiedz mi coś o ciele" – słyszy szczupły facet z postawionymi na sztorc siwymi włosami. Gad demyt,
David, tylko nie ty! Powinieneś być lepszy od wszystkich, starzejących się "luminarzy kina". Miałeś nie pochylać się z czułością nad własną karierą, nie szukać w sztuce autoterapii, do samego końca wytyczać nowe ścieżki.
Żeby oddać Kanadyjczykowi sprawiedliwość, elegijne "
The Shrouds" to wciąż kino intrygujących pytań, a nie udzielanych protekcjonalnym tonem odpowiedzi.
Cronenberg, który ma na koncie tak różne filmy jak "
Wschodnie obietnice" o rosyjskiej mafii w Londynie, melodramat
a rebours "
M. Butterfly" oraz inspirowane "
Bulwarem Zachodzącego Słońca", satyryczne "
Mapy gwiazd" (pomijając oczywiście dziesiątki historii o mięsie, masie i maszynie), nie zwykł jeździć na wstecznym biegu. Szkoda natomiast, że tym, co traci wraz z wiekiem, jest filmowa wrażliwość – zmysł inscenizacyjny, frajda płynąca z rozwijania narracji, dzikość popychająca go do mnożenia szokujących obrazów.
Nominalnie, mamy do czynienia z horrorem, choć rozpisanym na matrycy psychodramy. Karsh (
Vincent Cassel) to technologiczny guru, magnat branży pogrzebowej oraz właściciel cmentarza przyszłości, którego rezydenci, obleczeni tytułowym całunem, gniją w rozdzielczości 4K, pod czujnym okiem nowoczesnych kamer. Jedno z ciał należy do zmarłej w skutek ciężkiej choroby żony Karsha, a podglądanie jej przez całun staje się dla mężczyzny osobliwą formą przepracowywania żałoby. Bohatera poznajemy w scenie tak dziwacznej, a jednocześnie casualowo zainscenizowanej, że mógł ją nakręcić jedynie twórca "
Nagiego lunchu" i "
Wideodromu". Zanim, w ramach randkowej atrakcji, Karsh pokaże zafascynowanej nim kobiecie rozkładające się ciało żony, spyta: "W jaki mrok jesteś gotowa zajrzeć?".
Całą recenzję filmu "The Shrouds" można przeczytać na karcie filmu POD LINKIEM TUTAJ.