Przyznam, że spodziewałem się całkiem innego filmu, aczkolwiek dostałem coś ciekawszego i oryginalniejszego od mych oczekiwań. "Traffic" okazał się jednym z największych sukcesów podczas gali Oscarów 2001, który otrzymał cztery statuetki, a był nominowany do pięciu. Przyznam, że zasłużył na nie, film jest świetnie zmontowany, podobny poziom prezentuje reżyseria, Del Toro również się popisał świetną rolą, chociaż Oscara bym dał Phoenixowi za "Gladiatora", a scenariusz jest świetny. W rewelacyjny sposób łączy losy bohaterów, do tego jest bardzo realistyczny. Ta historia mogła się wydarzyć na prawdziwych faktach i bym to bez problemu łyknął. Do tego brakuje tutaj jakiejkolwiek ckliwości i patosu. W sumie sam film czasami przypomina dokument, głównie dzięki świetnym zdjęciom stylizowanym na ten rodzaj filmu oraz bardzo małej ilości muzyki (mimo tego, że soundtrack zdobył Grammy o.O). Aczkolwiek przyznam, że podczas historii Rodrigueza straciłem trochę wątek, ale to raczej przez mą głupotę, a nie winę scenariusza ;) Jednakże sama fabuła, mimo, że jest świetna, nie wywołała jakichś wielkich poruszeń u mnie, ktoś to ładnie na Filmwebie ujął, że "historia nie trafia w sedno". Do tego "Traffic", mimo wszystko, jest za długi, ostatnie pół godziny mnie już dosyć męczyło. Kolejnym wielkim atutem filmu jest aktorstwo. Del Toro rewelacyjny, miło go usłyszeć mówiącego po hiszpańsku, chociaż przyznam, że w "Sin City" wcale nie był gorszy ;) Bardzo dobry poziom prezentuje również Catherine Zeta-Jones, Don Cheadle, Erika Christensen faktycznie wyglądała jak naćpana oraz, mimo tego, że go nie lubię, Michael Douglas. Dobra, nie chce mi się więcej pieprzyć, 7/10.